Moje konie nie mają domu. To znaczy, nie maja stajni – mieszkają przez cały rok, całą dobę na polu, na otwartej przestrzeni, nie-wiem-nawet-ilu hektarach falistej łąki, ze stawem, źródełkiem, drzewami i sosnowym młodnikiem. Czy pada deszcz, czy świeci słońce, czy mróz, czy upał – cały czas, na okrągło. Nie mają automatycznych poideł, zabawek, karuzeli w której mogłyby sobie codziennie pobiegać, derek z różnych kolekcji na różną pogodę, owijaczy pod kolor czapraka. Co więcej, nie karmię ich granulatami, nie kupuję „smaczków”, nie strzygę sierści, nie kąpię w szamponach, nie ozdabiam kopyt diamencikami – można by powiedzieć, że nie dbam o nie w ogóle…
Myślę, że nie mają mi tego za złe – w miarę moich skromnych możliwości zapewniłem im życie w niewoli najbardziej zbliżone do naturalnego. Skąd taki pomysł? Zainspirowały mnie opowieści o dzikich koniach, o hodowli tabunowej i tak dalej. Oczywiście chów bezstajenny nie jest czymś nowym w Polsce – tak prowadzono wiele hodowli hucułów, koników polskich i innych (najczęściej twardych mieszańców z rasami prymitywnymi). W trakcie moich podróży i trekingów po Kirgistanie, sąsiednich krajach Azji Centralnej, Tybecie czy Karakorum, wielokrotnie zetknąłem się ze stadami koni wałęsających się po wysokich górach, w miejscach pozornie niemożliwych do przetrwania, nie mówiąc już o normalnym życiu. Co one tam żarły? Jak broniły się przed drapieżnikami? Co się z nimi działo w zimie? Odpowiedź na te pytania przyszła z czasem – kiedy nabierałem doświadczenia hodując tabunik kabardyńskich koni na Jurze. I jeszcze później, kiedy zacząłem włóczyć się po Kaukazie.
W Gruzji po raz pierwszy zobaczyłem tyle bezdomnych koni, na każdym kroku. Łaziły, stały, leżały – czasem przy głównych drogach, ale głównie wysoko w górach i na pastwiskach Waszlowani. Co z nimi, nie miały właścicieli? Nikt się o nie nie troszczył? Wręcz przeciwnie, każdy z nich należał do kogoś, był wykorzystywany od czasu do czasu gdy trzeba było pojechać na polowanie, odwiedzić znajomych z sąsiedniej doliny lub zwieźć zapas sera z szałasu do wsi. Jak już nie były potrzebne, właściciel odpuszczał je, żeby połaziły swobodnie, zregenerowały się, wypoczęły. Tak sobie myślę, że te konie pomimo surowych warunków nie są nieszczęśliwe. W prawdzie ich praca jest ciężka a kontakt z lokalnymi użytkownikami niezbyt miły (kto był na Kaukazie wie o czym piszę…), ale przynajmniej nie są zamykane w boksach, mogą chodzić swobodnie, spotykać się z kumplami, poiskać się z kimś kogo lubią (albo ugryźć kogoś kogo nie lubią), po prostu normalnie funkcjonować, po końsku. Te zwierzęta został stworzony do ruchu a nie do stania w zamkniętym pomieszczeniu, do szwędania się po okolicy, do skubania trawy kiedy mają na to ochotę, do przemieszczania się w poszukiwaniu lepszego lub gorszego miejsca itd. Zdarzało mi się obserwować grupki bezdomnych koni na Kaukazie – nigdy nie stały w miejscu dłużej niż pół godziny, były w ciągłym ruchu – to tu, to tam. Wałęsały się wolniutko, stępem. Czasem podkłusowywały. Źrebaki bawiły się wesoło, podgryzały, kopały, staczały między sobą walki na niby. Czasem zaczepiały dorosłe konie, które zbywały je tylko szybkim wymownym spojrzeniem – chyba że były przesadnie upierdliwe – wtedy błyskawiczne uszczypnięcie zębami przywracało młodzież do porządku. Sielanka…
A zimą? Różnie, zależy od miejsca. Tuszyńcy pod koniec września przeganiają swoje stada koni, owiec i bydła na płaskowyż Waszlowani. Tam klimat od jesieni do wiosny jest łagodniejszy, rzadziej bywa śnieg, zwierzaki można wypasać na rozległych stepach, które po upalnym lecie na nowo pokrywają się zielonym kobiercem traw – dają sobie radę. W innych regionach, bardziej zagospodarowanych, konie trzymane są przy domu, luzem, i tylko rzuca się im siano bo nie wyżyłyby z łażenia po okolicy w poszukiwaniu paszy. Ale bywa też, że wysoko w górach konie są na cały rok puszczone samopas – opiekun dostarcza im tylko regularnie sól, którą rozsypuje na płaskie kamienie, w ten sposób uzupełniają w diecie potrzebne mikroelementy. Żadnych granulatów, owsa, otrębów, suplementów, dodatków, smaczków itp. Jedzą to, co wygrzebią spod śniegu, piją wodę z potoku a od wilków i niedźwiedzi odganiają się wspólnie – zębami i kopytami – bez paniki, popłochu, szaleństwa. Może dlatego są tak zrównoważone?
Pisząc ten krótki tekst nie miałem na zamiaru obwołać Gruzji, Kaukazu rajem na ziemi dla kopytnych – o nie… Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest problem podejścia do koni i użytkowania ich przez ogromną większość lokalnych mężczyzn – dla mnie osobiście trudnego do zaakceptowania, zbyt siłowego, bez próby zdobycia zaufania zwierzaka, ale to jest tak na prawdę temat o wiele bardziej złożony. Nadaje się do osobnego wpisu – nie czuję się jeszcze na to gotowy, muszę nabrać dystansu. Chodziło mi raczej o to, aby w chowie koni kierować się raczej zdrowym rozsądkiem a nie przesadną opiekuńczością i modą. Aby starać się odgadnąć rzeczywiste potrzeby zwierzęcia, a nie realizować tylko swoich wydumanych zachcianek. Myślę, że to jest do ogarnięcia …