Lubię jesień. Chociaż…, jak się zastanowić, to nie do końca, bo czasem mnie denerwuje. Trudno mi się pogodzić z odejściem lata – słońca, ciepła i długiego dnia. Brakuje mi spania pod chmurką, swobody, nocnych ognisk i luzu.  Wkurza mnie, że dzień jest coraz krótszy, że wieje chłodem i wilgocią jak z rodzinnej krypty, jest ponuro i pewnie znowu tej zimy, kurde, nie będzie śniegu. Brodzenie w kaloszach po kałużach błota zdecydowanie nie jest moim sportem. Czyszczenie koni z ziemnej mazi – też nie. No więc co mi się w tej jesieni podoba, co rekompensuje te wszystkie niedogodności, dlaczego w pierwszym odruchu napisałem „lubię jesień”? Przede wszystkim światło – miękkie, plastyczne, ciepłe. Kolory – pełna paleta czerwieni, sepii, żółci, brązów i zgniłych zieleni. Można się napawać widokiem, chłonąć okiem, spokojnie kontemplować  – po prostu jesienią świat wygląda inaczej…

dsc_0941Rok temu chciałem zobaczyć, jak jesienią wygląda Park Narodowy Waszlowani. Zacząłem entuzjastycznie szukać ludzi, na wyprawę, na wędrówkę, na przygodę. I co? – i kicha, nie było zainteresowanych – a bo za zimno, a bo dzień za krótki, a bo nie mam urlopu, a bo to, a bo tamto… Nie zraziłem się, w tym roku też postanowiłem tam jechać – i jak to zwykle bywa (bo szczęście sprzyja wytrwałym) –  udało się – w ostatniej chwili, rzutem na taśmę, po gruzińsku.
Najwięcej kłopotu było z ustaleniem terminu.dsc_0953Nie ma żartów – pogoda to podstawa na konnym rajdzie. Najpiękniejsze krajobrazy oglądane w strugach deszczu, w zimnie, w ponurości potrafią rozczarować i zniechęcić najwytrwalszych wędrowców. Próbowałem przestudiować statystyki, rozmawiałem z pracownikami Parku Narodowego i znajomymi pasterzami – odpowiedź była jedna – w Waszlowani pogoda pod koniec października i listopadzie jest super, można „guliat’ na loshadkax skolko xociesh” … Nooo… , znaiesh, iesli nie prijdut dazhdi…  (tłum: można jeździć na konikach ile chcesz… No wiesz, chyba, ze przyjda deszcze…). I bądź tu człowieku mądry.
dsc_0025Po prostu klepnęliśmy  termin – ostatni tydzień października, niech się dzieje co ma być. Wszystkim pasowało i zaczęło się pogodowe szamaństwo – prognozy prześcigały się w głupotach – nie tylko długoterminowych, ale nawet z dnia na dzień. Robiło się dosyć nerwowo, bo pod koniec września nadeszło raptowne ochłodzenie połączone z ulewami. Deszcze padały, silniej lub słabiej, w górach pojawiły się pierwsze śniegi. Z nadzieja wyczekiwałem oznak ocieplenia, które zazwyczaj przychodzi w drugiej połowie października, po tym gwałtownym ataku zimna. Ale nic, codziennie zimno, mokro, beznadziejnie.  Po prostu dupa blada…
dsc_0029Uczestnicy przylecieli do Tbilisi we wtorek po południu – miasto przywitało ich makabryczna ulewą, odechciewało się czegokolwiek. Wszyscy modlili się do smartfonów, jakby te badziewne sprzęty mogły cokolwiek zmienić. Rano było jeszcze gorzej – nad Tbilisi spadł śnieg… O szlag, to nie są żarty – prognozy statystyczne nic o śniegu nie wspominały. Ale cóż było robić – zapakowaliśmy się w samochód i dalej do Dedoplistskaro, największego miasta przed Waszlowani. W dyrekcji Parku załatwiliśmy formalności i opłaty, na bazarze kupiliśmy jedzenie, wyjęliśmy kupione kachetyńskie wino i czaczę – zaczęła się magia, zaklinanie pogody, odczynianie uroków. I chyba to podziałało, bo z ciężkimi głowami przywitaliśmy nowy, słoneczny dzień – nadzieja zagościła w naszych sercach. Przejazd przez ośnieżonedsc_0030 pola skrzące się w promieniach porannego słońca to była magia – na szczęście tej magii nie było za dużo – śnieg skończył się po 20 kilometrach. Ulga – nie będzie jazdy w mokrej breji.
Po przyjeździe do zagrody pasterskiej w Eldari przywitał nas gospodarz – Soso. Konie czekały już osiodłane, szybka kawa i wsiadanego. Pierwszego dnia na rozgrzewkę zrobiliśmy kółeczko – kilkugodzinny spacer po okolicznych wzgórzach, tak żeby zaznajomić się z końmi. Nocleg w namiocie, poranna krzątanina – i zaczynamy wyprawę. dsc_0033Założenie było takie, że robimy pętlę przez Pantishara, Kanion Niedźwiedzia (nocleg w namiocie), równiną Samukhe, do głównego Visitor Centre (nocleg w bungalowach parkowych), następnie wypad do Minjinis Kure nad rzęke Alazani i powrót do miejsca poprzedniego noclegu, ostatni dzień przez główny wjazd do Parku w stronę bazy pasterskiej (Eldari). I w zasadzie ten plan się udał – z małym wyjątkiem. Ulewne deszcze, które nawiedziły Gruzję ostatnimi tygodniami zniszczyły drogi, rozmyły koleiny, zamieniły pylastą równinę w ogromne połacie grząskiego błota. Kierowca prowadzący samochód logistyczny, który towarzyszyć miał nam dsc_0156na całej trasie, musiał odpuścić w pewnym momencie – posłuchał głosu rozsądku (mojego) i nie przebijał się przez błotniste kałuże – zawrócił i pojechał okrężną drogą. Umówiliśmy się w miejscu kolejnego noclegu, mając nadzieję, że spotkamy jeszcze samochód i nasze bagaże. Jak zwykle udało się – nagroda za trudy najdłuższego dnia był nocleg w bardzo wygodnych domkach gościnnych Parku Narodowego – nie trzeba było rozbijać namiotów, przejmować się nocnym deszczem itp. Luksus, prawie jak na „all inclusive” w Egipcie …dsc_0284
Nie będę opisywał szczegółowo każdego dnia, szkoda pisaniny – same zdjęcia wystarczą. Dość powiedzieć, że konie mieliśmy bardzo fajne – posłuszne, spokojne – ale jak trzeba to potrafiły odpalić wrotki i pogalopować! Siodła w porządku, ale niektóre mogłyby być lepsze (na wiosnę postaram się pożyczyć od kolegi inne, wygodniejsze). Przewodnik był bardzo miły i troskliwy. A krajobrazy dopełniały reszty – trudno to wyrazić słowami. Wszystkim się bardzo podobało, ja napewno wrócę do Parku Narodowego  Waszlowani wiosną i następną jesienią…