„Niniejszy tekst jest odpowiedzią na pytanie zadane rok temu przez nieznanego człowieka po mojej prezentacji w czasie Dni Kultury Gruzińskiej w Krakowie. Pytanie brzmiało: „Czy jest możliwe przejście główną granią Kaukazu z Chewsuretii do Tuszetii przez przełęcz pod  górą Patara Borbalo?”. Nie znałem odpowiedzi, ponieważ nie spotkałem nikogo kto przeszedłby tą trasę a sam nie miałem czasu żeby się tam wybrać. Obiecałem, że jeśli kiedyś się dowiem dam znać, niestety w pośpiechu nie wymieniliśmy się namiarami i nie mogę wywiązać się z danego słowa. Pomyślałem zatem, że warto opisać moją wędrówkę – jeśli czytasz Gazetę Górską znajdziesz kiedyś ten tekst i będziesz wiedział jak iść. A naprawdę warto…

dsc_0927

Do rzeczy – wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłem robić rajdy konne w Gruzji przez cały rok – nie tylko latem w Chewsuretii, ale także wiosną na równinach między Waszlowani i Udabno-Dawit Gareja oraz w innych miejscach. Żeby zorganizować wiosenne wyprawy przez kachetyńskie niziny musiałem namówić Dato (chewsurskiego przyjaciela z którym współpracuję) do przeprowadzenia stada swoich koni na zimę do Waszlowani, rozległych równin w południowo-wschodniej Gruzji, na granicy z Azerbejdżanem. Jest to tradycyjne miejsce zimowania stad owiec, bydła i koni należących do pasterzy z Tuszetii. Dato zgodził się spróbować i w sierpniu zaczęliśmy przygotowania, niespiesznie, po chewsursku. Planowałem podzielić całą trasę na pięć etapów – tygodniowych rajdów konnych – według schematu: cztery dni w siodle, trzy dni odpoczynku. Poszczególne etapy miały przebiegać trasą od Shatili przez przełęcz Acunta, dalej Omalo , wąwóz Pankisi, Alaverdi, Gremi i z biegiem rzeki Alazani do Tsnori i Dedoplistskaro. Wszystko było już dopracowane, lecz po miesiącu oczekiwania nie udało się znaleźć  chętnych na pierwsze dwa górskie etapy wędrówki i plany uległy zmianie. Zamiast nadkładania drogi popularnym szlakiem trekingowym do Tuszetii przez przełęcz Acunta a następnie ścieżkami pasterskimi do wąwozu Pankisi, postanowiliśmy skrócić drogę i przepędzić stado przez Patara Borbalo – na granicy Chewsuretii, Pszawii i Tuszetii. Czasu na przygotowania nie mieliśmy zbyt wiele – przede wszystkim trzeba było ustalić ewentualny czas przejścia, stopień trudności i czy w ogóle ktokolwiek tamtędy ostatnio szedł i może nam udzielić wskazówek. Pytaliśmy znajomych Dato, pograniczników, tuszyńskich i pankiskich pasterzy. Większość z nich mówiła, że jest droga – normalna, wygodna, bardzo popularna wśród „czabanów”. Kiedy drążyłem temat pytając o czas przejścia, odpowiadali, żebym „nie przeżywał”, przecież ludzie tam chodzą w dwa dni, konno i piechotą, i w ogóle nie będzie problemów. Ale gdy wiedziony przeczuciem (za długo już spędziłem czasu w tamtych rejonach) bardziej przyciskałem rozmówców domagając się szczegółów – zaczynali się mieszać i omijali temat, uznając, że wszystko już przecież w tej kwestii powiedzieli. W końcu padało ostatnie pytanie – „kiedy tamtędy przechodziłeś?” – odpowiedź zawsze była ta sama: „Ja? Nigdy, po co miałbym tamtędy chodzić? No co Ty? Ale inni chodzą, mówię Ci, chodzą. Tam jest dużo ludzi, spotkacie pasterzy, zapytacie o drogę, ludzie pomogą…”. Szczerze mówiąc wcale mnie te odpowiedzi nie uspokoiły, ale nie było wyjścia, zresztą wcale nie chciałem się wycofywać – ciekawość była silniejsza.

dsc_0924Wyposażony w mapy i kompas, w towarzystwie trzech chewsurskich przewodników (Dato, Firo i Levan) którzy nigdy tam nie byli oraz jedna turystkę (Dorota) wyruszyliśmy w drogę. Prowadziliśmy w sumie jedenaście koni. Początek był prosty – z Shatili drogą przez dawne wsie Kistani i Lebaiskari w stronę przełęczy Datvisjvari. Następnie na wschód – pasterską ścieżką na przełęcz Chanchakhi (na mapie  trasa oznaczana jako niebieski szlak, w terenie brak oznaczenia). Na przełęczy zamiast podążać szlakiem niebieskim w dół skręciliśmy na południe, podchodząc granią na górę Chokismtamatura. Niestety nie udało się dojść w ten sposób do głównego grzbietu Kaukazu – ostry grzebień skalny tuż przed końcowym podejściem uniemożliwił przejście koniom (brak odpowiedniego oparcia dla kopyt). Powrót na przełęcz nie miał sensu, więc zeszliśmy około 300 metrów w pionie bez żadnej ścieżki do kotła a następnie wdrapaliśmy się na przełęcz pod górą Charichakhismta. dsc_0933Zejście było bardzo niebezpieczne, lepszym wariantem jest wybór nieoznakowanego szlaku niebieskiego.
Następnie wędrowaliśmy około 10 kilometrów w kierunku południowo-wschodnim  grzbietem oddzielającym Chewsuretię od Pszawii. Na mapie trasa oznaczona jest kolorem niebieskim, w rzeczywistości ścieżki idą inaczej i znów nie natknęliśmy się na żadne oznaczenie szlaku. Droga nie jest szczególnie trudna, uważać trzeba jedynie na niektórych trawersach przecinających stoki o znacznym nachyleniu. Dotyczy to głównie wędrówki z końmi. W wielu miejscach musieliśmy schodzić z siodła i prowadzić wierzchowce w ręku. Wielu ciekawych przeżyć dostarczył nam końcowy odcinek do przełęczy Andaki, który przeszliśmy nocą przy świetle księżyca. Niezapomniane wrażenie, wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, momentami można było zapomnieć o ryzyku i niebezpieczeństwie – bądź co bądź, w razie upadku i lotu kilkaset metrów w dół nie mielibyśmy wielkich szans na pomoc.dsc_0945
Od przełęczy Andaki (bardzo dobre miejsce na nocleg!) ścieżka rozmywa się i trudno jest podążać za mapą. My zamiast szukać drogi trawersem, wspięliśmy się na grzbiet i zeszliśmy w stronę Patara Borbalo. Zejście było bardzo trudne dla koni, ale za późno na powrót, następnym razem będę szukał innego wariantu.
Minęliśmy Patara Borbalo wznoszącym trawersem i znaleźliśmy się na grzbiecie oddzielającym dwie rzeki: Alazani i Tusheti Alazani. dsc_0983Po około pięciu kilometrach, na przełęczy Sakorno, ścieżka opada w prawo, w dół do rzeki Alazani. Zbocza doliny są strome, dodatkowo przeorane licznymi wąwozami i rowami. Przechodzenie przez nie z końmi jest trudne i niebezpieczne (o czym świadczyły dwa szkielety w przepaści sto metrów niżej), trzeba być pewnym siebie i iść naprzód zdecydowanie – każdy moment wahania i postoju to niebezpieczeństwo osunięcia się zwierzęcia w przepaść. Na szczęście takich miejsc nie było wiele. Przeszliśmy rzekę i wspięliśmy się pod grzbiet oddzielający Tuszetię od Pszawii (bardzo dobre miejsce na nocleg).
Następnego dnia wędrowaliśmy wąską, wyraźną ścieżką lawirującą między kamieniami i skałami, trawersując grzbiet najpierw po stronie wschodniej (dolina rzeki Alazani) a następnie po zachodniej (dolina rzeki Iori). Trasa na tym odcinku jest trudna, trzeba pokonywać znaczne przewyższenia, zbocza dolin są strome, usiane kamieniami różnej wielkości, czasem ścieżka wiedzie przez ostre, kruche skały. dsc_0986Dwa miejsca były szczególnie niebezpieczne dla koni – gdy wąska kamienista ścieżka prowadziła między skałami kopyta końskie ślizgały się, zwierzęta tracąc spokój i opanowanie zaczynały przejmować inicjatywę szukając drogi „na własną rękę”. Przeżyliśmy chwile grozy, ale kaukaskie konie po raz kolejny udowodniły, że są niezniszczalne – nawet te objuczone ciężkimi sakwami zgrabnie łapały równowagę skacząc z kamienia na kamień 500 metrów nad źródłami rzeki Iori. Później dowiedzieliśmy się, że ten odcinek jest nazywany przez miejscowych „Żelazną Drogą”…dsc_1005
Kontynuowaliśmy wędrówkę grzbietem wokół źródeł rzeki Iori, następnie ścieżka skręciła na południe i rozpoczęliśmy jednostajne zejście w kierunku Tbatanistmta. Ponieważ słońce zaszło gdy byliśmy jeszcze u góry, całą drogę w dół do Wąwozu Pankisi przejechaliśmy w świetle księżyca. Kolejne magiczne wrażenie do kolekcji. Stopniowo ścieżka rozszerzała się, w osadzie pasterskiej Tbatanistmta zamieniła się w gruntową drogę stromo wijącą się w dół do rzeki Alazani. Po północy dotarliśmy do kistyńskiego Omalo – wioski w Wąwozie Pankisi, jednej z kilku zamieszkiwanych od XVII wieku przez Czeczenów, w Gruzji nazywanych Kistami. Jest to mała enklawa muzułmańska w chrześcijańskiej Kachetii, trochę inny świat, warto tutaj zajrzeć. W Pankisi odpoczęliśmy przed kolejnymi etapami, ale to już inna opowieść.
W kilku słowach – o czym trzeba pamiętać planując przejście przez Patara Borbalo:

  • Woda – przed podejściem na grzbiety trzeba zatankować i nosić z sobą w butelkach – generalnie z wodą jest tam duży problem. Na przełeczy Andaki jest małe źródło i jeziorko, przy przejściu przez Alazani można napić się z rzeki, później na podejściu na prawym grzbiecie jest potok praktycznie do samej góry, ale kolejny odcinek („żelazna droga”) jest zupełnie pozbawiony wody – źródełko jest dopiero przy zejściu w stronę Tbatanistmta
  • Żywność – wszystko trzeba mieć ze sobą, na minimum 2 doby
  • Miejsca na namiot – z tym nie ma większego problemu, szczególnie jeśli idziecie niewielka grupą. Bez problemu co kilka kilometrów można znaleźć miejsca na namioty (większość bez wody!). Problemy zaczynają się dopiero gdy wędruje duża grupa z końmi – ze względu na brak dogodnych pastwisk niewiele miejsc nadaje się do takiego noclegu (przełęcz Andaki, przełecz Sakorno, niewielka kotlina naprzeciwko Sakorno (prawy brzeg Alazani), grzbiety za „Żelazną Drogą”, Tbatanistmta)
  • Ogniska – małe szanse na palenie ognia – trasa idzie głównie grzbietami, krzewy i drzewa występują kilkaset metrów niżej – trzeba mieć kuchenkę gazową lub benzynową
  • Orientacja w terenie – trudny temat, generalnie przyda się mapa ale nie można jej do końca ufać – gruzińskie mapy bazują ciągle na sowieckich sztabówkach i przebieg wielu ścieżek nie ma odzwierciedlania w rzeczywistości. W części chewsurskiej ścieżki pasterskie czasami zanikają lub rozchodzą się i trzeba chodzić na wyczucie. W części tuszeckiej droga jest wyraźna. Zalecam przede wszystkim dużą dawkę zdrowego rozsądku.
  • Czas przejścia – my zrobiliśmy tą trasę w trzy dni – paradoksalnie konie nie zawsze ułatwiały nam drogę – wprawdzie nie musieliśmy nosić bagaży, ale często trudne miejsca spowalniały marsz – trzeba było zatrzymywać się i pojedynczo przeprowadzać zwierzaki
  • Kiedy tam się wybrać? – najlepiej od lipca do września. W lipcu i sierpniu upały na podejściach mogą dać się mocno we znaki (szczególnie przy limitowanej ilości wody!), a we wrześniu minusem są krótsze dni, zimne noce i możliwość opadów śniegu. Pozostałe miesiące są bardzo ryzykowne ze względu na trudne warunki.
  • Ludzie – pomiędzy Kistani a Tbatanistmta (czyli na większości trasy) nie ma żadnych tymczasowych osad pasterskich. U źródeł Alazani trafiliśmy na dwa miejsca gdzie w lecie byli pasterze (resztki szałasu i zagrody dla stada owiec). Wybierając się na wędrówkę trzeba mieć świadomość, że przez dwa dni możemy być zupełnie samotni, pozbawieni jakiejkolwiek szansy na pomoc w razie nagłej potrzeby.Myślę, że to wszystko co mogę napisać o naszej wędrówce – jeśli masz jeszcze jakieś pytania pisz lub dzwoń, namiary znajdziesz na nomadiclife.eu. Do zobaczenia w Chewsuretii.”*powyższy artykuł ukazał się w zimowym wydaniu Gazety Górskiej , w styczniu 2016 roku. Wszystkie postacie i wydarzenia są autentyczne (2 połowa września 2015 roku)
    **w 2016 roku udało mi się wrócić na Żelazna Drogę – umiłowanie ryzyka i adrenaliny zwyciężyło – i o tym będzie kolejny wpis…
    *** trochę więcej fotek w lepszej jakości znajdziecie pod linkiem https://photos.google.com/share/AF1QipO7bnhrlEFw3-API3p-VKQyqKhwX4p-syJOmDkmSlSDRpJ3BD9iz9DfuE0RDpez1Q?key=TlJMY1Z0ZFFIU2x5dndtbExGUkFZdnAyeURXVDVn