Czyścimy konie przed rajdem, za chwilę będziemy siodłać. Rutyna, dzień jak co dzień. Sprawdzam sierść Nalczika, czy dobrze wyczyszczony, czy nie ma sklejek, jakiejś słomki czy grudki błota pod siodłem albo popręgiem. Wrzucam na grzbiet wełniany koc, układam, wygładzam. Przynoszę siodło… Jeśli ktoś u mnie nigdy jeszcze nie jeździł, zazwyczaj wtedy zadaje to pytanie, wypowiadane z nutą niedowierzania:
– co TO jest?
Wyjaśniam:
– TO jest kulbaka kawalerii Stanów Zjednoczonych, oryginalny McClellan model 1904.
– Jak mam na tym jechać?
Wyjaśniam:
– Normalnie, trzeba usiąść…
– Ale przecież to jest twarde, goła decha, jak na tym usiąść?
Wyjaśniam:
– Normalnie, d..ą usiąść…
Nie wszystkich udaje mi się uspokoić, jeszcze walczą, miotają się:
– To niemożliwe, po godzinie wszystko mnie będzie boleć, będę musiał wrócić! Nie ma Pan jakiegoś klasycznego, angielskiego, normalnego* itd… (* niepotrzebne skreślić)
–Nie mam, wyszły, spokojnie, będzie ok. Na tych siodłach zdobyto Dziki Zachód, nie mogą być złe…
Większości osób wydaje się, że jeżdżenie na czymś co przypomina bardziej połączenie cebrzyka z deską od wiejskiego sracza musi być niesamowitą torturą – ale wystarczy że wsiądą, chwilę pojeżdżą i wszystko już jest ok. Ja nigdy nie narzekałem, chociaż zdarzało się spędzić w siodle cały dzień, od świtu do nocy.
Na kulbakach McClellana jeżdżę chyba od 8-9 lat. Jak to się zaczęło – jak zwykle w moim życiu, przypadkiem (a raczej przypadkami). Pierwsze zetknięcie z McClellanem było kiepskie – Krzysiek, kolega z Warmii miał jeden egzemplarz, współczesną replikę, jakieś Indie albo Pakistan. Nie budziło to-to zaufania. Osiodłaliśmy na próbę, wyskoczyliśmy na godzinę w teren i … kicha. D..a poobijana, nogi poobcierane, masakra. Ani w tym jechać, ani w tym siedzieć, bez sensu. Nie nadaje się do niczego.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem o drobnym szczególe -że trzeba jeździć tylko na oryginalnych McClellanach. Na podróbki lepiej nie wsiadać. Dlaczego? Bo są zazwyczaj beznadziejne -często źle wyprofilowane, ze złych materiałów, szybko się rozlatują i inaczej się w nich siedzi. Na pierwszy rzut oka to samo, ale różnią się szczegółami – a jak wiadomo, diabeł tkwi w detalu…
Oryginały to co innego – najlepiej wzór 1904 – bo wtedy zaczęto produkować je maszynowo. Wcześniejsze modele strugano ręcznie, więc mogły być delikatne różnice. A 1904 robiono od kopyta, wszystkie identycznie. Trzy rozmiary siedziska (11″, 11.5″ i 12″) oraz dwie wersje (kawaleryjska i artyleryjska) – i to wszystko. Prosto, jasno i czytelnie – jak w wojsku…
Te szczegóły zdradził mi kolega Janusz. Sam nie miał konia, ale miał siodło – starego McClellana sprzed I Wojny Światowej, którego czasem zakładał na jakiegoś konia (raczej rzadko, bo niewielu właścicieli koni godzi się na zakładanie cudzych siodeł, szczególnie tak dziwnie wyglądających, ni to taboret, ni to klapa od wychodka…) Wziąłem to siodło kiedyś w Gorce, na samotny rajd z moją ukochaną klaczą Margo (samotny rajd, kiedy to było…). I tyle – od tej pory nie używam innego siodła. Poprosiłem Janusza, żeby sprowadził mi kilka sztuk ze Stanów, licytowałem na eBayu okazje, pozorne rozpadówki, z przesuszoną skórą itd. Byle taniej (bo jak zwykle nie miałem kasy…) – a później godziny pracy przy renowacji, przywracanie drugiego życia stuletnim zabytkom, które pamiętały jeszcze Dziki Zachód. Największy problem był z pasami skórzanymi – przesuszone, nie trzymały popręgu. Trzeba było kombinować, podszywać, wymieniać itd.
… będzie kontynuacja, proszę o cierpliwość i wyrozumiałość …