Lubię planować swoje wyjazdy – zastanawiać się, rozważać, wybierać itd. Nie lubię się przy tym spieszyć – jak mnie ktoś ciśnie, od razu odechciewa mi się myśleć, robię „po łebkach” – żeby mieć spokój, żeby się w końcu odczepili i tak dalej… A nie daj Bóg ktoś mnie ciśnie z zegarkiem w ręku, każe rozpisać dokładnie plan, że kiedy śniadanie, a kiedy obiad, a kiedy zajęcia w podgrupach, kiedy zwiedzanie i jaka będzie trasa w Tbilisi – wtedy tracę serce do tej roboty i żałuję, że się w ogóle za to zabierałem.
Czemu większość ludzi nie potrafi zrozumieć, że dobry plan jest jak owoc – najpierw pojawia się zawiązek, rośnie, rozwija się, dojrzewa, dojrzewa, dojrzewa… i dopiero w odpowiednim czasie jest gotowy do zerwania, można go realizować. Czasem chcemy coś przyspieszyć, intensywnie myślimy, kombinujemy, pocimy się – zamiast odejść krok w inną stronę, usiąść, pomyśleć o czymś innym, a nasz pomysł będzie sam dojrzewał z „tyłu” naszej głowy. Nie chodzi mi o „nieplanowanie” – raczej o świadomy „dystans”. Cóż, w moim przypadku ten dystans może trwać dłużej niż chwilę, tydzień, miesiąc, rok… Ale na wiele moich pomysłów, które przechowałem w „dojrzewalni”, warto było czekać nawet i dwa czy trzy lata.
Dojrzał jeden z moich pomysłów gruzińskich, na lato. Przejazd z Wąwozu Pankisi do Tuszetii, do Omalo. Przygotowywałem sie od dwóch lat – w zeszłym roku się nie udało (przyjąłem złe założenia, brakłoby czasu, pospieszyłem się …) – ale w tym roku już wiem jak to zrobić. Uda mi się.
I kompletuję ekipy rajdowe – jeśli ktoś chce ze mną zaliczyć takie widoki – zgłaszać się, bo miejsca się rozchodzą. A poniżej coś na zaostrzenie apetytu – do zobaczenia w lecie, w górach …