Nie wiem czemu, ale jakoś nigdy nie kręciły mnie Alpy , pomimo że wysokie, majestatyczne, z dobrą infrastrukturą i krową Milką na dokładkę. Nie mówię, że mi się nie podobają, albo że  ich nie lubię – broń Boże! Wielokrotnie przejeżdżałem, napawałem się pięknymi widokami i tak dalej – ale nie zniewoliły mnie, nie przyzywają do siebie, nie tęsknię…  Są jakieś takie sterylne, ucywilizowane, grzeczne – nie czuję w nich dzikości. Mam cichą nadzieję, że to się kiedyś jeszcze we mnie zmieni, że może odkryję Alpy jakoś na nowo, wejdę w nie tylnymi drzwiami, „od kuchni” – ale jak na razie nic na to nie wskazuje…
O wiele bardziej lubię Karpaty – góry na pograniczu światów – wprawdzie niższe, lecz urokliwe, dzikie, różnorodne (zarówno pod względem przyrodniczym jak i kulturowym) – na wskroś przesycone duchem autentycznej ludowej kultury i magii.

mapa-gmaps

Łańcuch Karpat przecinający prawie 1500 kilometrowym łukiem tereny Europy Centralnej i Wschodniej był z jednej strony barierą oddzielającą ludzi różnych kultur i wiar, a z drugiej łącznikiem, swoistym traktem, którym wędrowali pasterze w poszukiwaniu nowych miejsc do życia i wypasu swoich stad. Ten „element wędrowny” był nośnikiem zmian w kulturze ludów osiadłych, był solą i pieprzem, przyprawą w ich codziennym życiu, ubarwieniem monotonni. Tak przez wieki powstawał cudowny mix wielonarodowokulturowy, collage, którego wspólnym mianownikiem były Karpaty. I chociaż wołoscy pasterze nie przepędzają już swoich stad z południa na północ, a struktura ludności mocno zmieniła się po dwóch wojnach światowych i rządach komunistów, pozostałości tych zjawisk są widoczne także dzisiaj. Jak na razie nie jest w stanie zniszczyć ich żadna regulacja Unii Europejskiej, ale zmiany idą nieubłaganie szybko. Jeśli chcemy tego zakosztować trzeba się spieszyć – za kilka lat nic już nie będzie takie jak kiedyś…
O przejechaniu konno całego Łuku Karpat myślałem od dawna – w zasadzie mogę zacytować słowa papieża JPII wypowiedziane w Wadowicach: „…tu wszystko się zaczęło…”. Fajnie jest wymyślić superpomysł- tylko jak go zrealizować? Nie miałem wtedy ani jednego konia, nie miałem także pojęcia o rajdach, z  resztą co tu dużo gadać – chyba nawet nie za bardzo umiałem jeździć konno… Ale postanowiłem to zmienić, spokojnie, sukcesywnie, w miarę możliwości. Marzenie o Łuku Karpat odłożyłem na chwilę (chwilę!!!! ponad 15 lat!!!) na bok i zacząłem realizować inne pomysły, które z resztą okazały się bardzo fajne i pouczające. Rajdy po Polsce, pograniczu Słowackim, planowany rajd do Wiednia na 330 rocznice Victorii Sobieskiego (niestety niezrealizowany, ale kiedyś tam pojadę, bo trasa bardzo fajna), a później Gruzja, Azerbejdzan, Iran, Kaukaz Północny… W końcu poczułem się dostatecznie przygotowany. Czytając te słowa pomyślicie pewnie, ze jestem jakimś człowiekiem ze stali z powieści pisarzy skrajnego socrealizmu,  albo co najmniej bohaterem Związku Radzieckiego, człowiekiem Niezłomnym i w ogóle masakra… Nie, po prostu mam sporo głupich pomysłów, ale staram się je realizować konsekwentnie. Życie bez marzeń nie miałoby dla mnie większego sensu, szczególnie tych trudnych i z pozoru głupkowatych – bezsensownych dla przeciętnego absolwenta Wydziału Finansów i Zarządzania…. Z drugiej strony mam rodzinę, dwójkę dzieci, stado koni i jakoś ten cały bałagan trzeba ogarnąć, nie mając stałej pracy ani chociażby sponsora/sponsorki (propozycje proszę wysyłać poprzez formularz w zakładce „kontakt” … ) . Dlatego chwilkę zajęło mi dojście do realizacji planu. Ale koniec tego lansu, przejdźmy do szczegółów.

mapa

Zaczniemy od Rumunii, od najdalej na południe wysuniętego punktu. Dlaczego? Bo(tak jak już pisałem) trzeba się spieszyć, nie ma wiele czasu. Rumunia stopniowo traci swój urok, cywilizuje się, komercjalizuje. Za kilka lat to już nie będzie to samo miejsce, ludzie nie będą już tacy sami, krajobrazy też się pozmieniają. Będzie Zakopane… Ukraina tak szybko się nie zmieni, rok może zaczekać. A Polska, Słowacja, Czechy – już się zmieniły, więc rok nie robi znaczenia.

Czyli do Rumunii – bo gdzie jeszcze spotkać możemy drewniane wozy zaprzężone w parę wołów, kopiaste strzechy domów i stodół w wioskach gdzieś na końcu świata, pastuchów zaganiających stada  strzelając z bicza – po prostu magia, wehikuł czasu. I do tego podróżując konno – magia podwójna 🙂 …

ciąg dalszy nastąpi w miarę rozwoju sytuacji, czyli bardzo szybko, bo przygotowanie takiej wyprawy to nie w kij dmuchał, trzeba brać się ostro do roboty ….

Comments are closed.